poniedziałek, 12 września 2011

Rosja część pierwsza - nie ostatnia

Tuż po przylocie odwiedziliśmy naszych kochanych znajomych Magde i Rzeke, którzy tak samo jak pół roku temu wspaniale nas ugościli w swoim nowym przytulnym mieszkanku. Po tzw. ogarnięciu się i załatwieniu kilku spraw nadszedł czas na odebranie motocykli. Nasze dzielne Afryczki czekały w klubie motocyklowym Iron Tigers całe pół roku, okres ten wspominają jako niezbyt ciekawy, stały bowiem w magazynie przykryte szmatami i nawet się nie ruszały… w przeciwieństwie do ich właścicieli. Po wymianie opon i kilku kosmetycznych zabiegach byliśmy gotowi do kontynuowania motocyklowej przygody.

Za namową Magdy i Rzeki ruszyliśmy w okolice Slavianki, gdzie odbywała się wielka akcja sadzenia lasu organizowana przez WWF. To ze jesteśmy miłośnikami przyrody z niemieckiego <Naturfreund> wie każdy, więc sadziliśmy las z wielką pasją i ogromnym zaangażowaniem. W całym przedsięwzięciu towarzyszyła nam grupa studentów z pobliskiej szkoły szkolącej przyszłych leśników. Może zabrzmi to dziwnie, ale las sadziliśmy w lesie, było to bowiem dosadzanie lasu w już istniejącym lesie. Wtykaliśmy małe sadzonki sosny koreańskiej pośród lasu liściastego w celu zwiększenia przestrzeni życiowej dla występującego w tym rejonie lamparta. Jest to gatunek zagrożony wyginięciem, na wolności żyje około czterdziestu osobników lamparta amurskiego, na tyle mało że odnalezienie lamparciej kupy graniczy z cudem. Nie mogliśmy przecież zostawić biednych małych lamapardziątek bez domu (dom w sensie las, nie nora, dziupla czy też jama… tak jak domem dla polaków jest Polska, Anglia, Norwegia tudzież Dania). Poza sadzeniem lasów w wolnym czasie, korzystaliśmy z dobrodziejstw państwa rosyjskiego, piliśmy wiec zimną wódkę i wygrzewaliśmy się w gorącej bani. Pewnego razu doszło do skandalicznej sytuacji, po nocnej libacji Pietrzyk obudził się w nie swojej kwaterze, a Sebaka nie był w stanie podnieść się z łóżka. Zusammen do kupy nie pojechaliśmy sadzić lasu! Prawdopodobnie spowodowało to nieodwracalne zamiany w ekosystemie tajgi Primorskiego Kraju… za co serdecznie przepraszamy wszystkie mieszkające tam tygrysy, lamparty, niedźwiedzie, inne mniej spektakularne zwierzęta oraz rosnące tam drzewa, krzewy, porosty i grzyby. Więcej taka sytuacja się nie powtórzy, a my przysięgamy za wszelką cenę bronić lamparcich siedlisk na całym świecie.

Po leśnym wolontariacie wróciliśmy do Władywostoku, spakowaliśmy się na dobre i ruszyliśmy w dalsza drogę. Jechaliśmy w stronę Chabarowska, pogoda nie była najlepsza, więc postanowiliśmy zostać w miasteczku Birobidżan gdzie mogliśmy się zatrzymać u sympatycznych pary z CS. Umieścili nas w daczy (pochodzący z rosyjskiego termin oznaczający mały domek letniskowy, nierzadko otoczony działką, znajdujący się poza miastem, ale najczęściej w jego pobliżu) swoich rodziców, gdzie mogliśmy przeczekać długoterminowy deszcz. Po wspaniałej gościnie i dwóch dniach oczekiwania, pogoda się nie poprawiła, i my mimo deszczu zmuszeni byliśmy ruszyć dalej. Odziani w nowe, podarowane przez gospodarza płaszczyki przeciwdeszczowe… w strugach deszczu przemierzaliśmy kolejne mile, metry kilometry.

W drodze do Chabarowska zboczyliśmy z trasy wbijając się głęboko w dziką tajgę, aż w końcu dojechaliśmy do wioski o Krasnyj Jar. Miejsce to zamieszkują woodygatsi, czyli leśne ludki o mongoloidalnym wyrazie twarzy. Tak się złożyło, że zapomnieliśmy wyciągnąć pieniądze z bankomatu, co normalnym ludziom mogło by przeszkodzić w egzystencji. Do ludzi normalnych żaden z nasz się nie zalicza, więc problem praktycznie nie istniał. W rosyjskich lasach ciężko znaleźć bankomat, więc stwierdziliśmy że próba szukania między drzewami mija się z celem. Uznaliśmy, że najrozsądniej będzie usiąść przed sklepem spożywczym, wydać ostatnie pieniądze na piwo i czekać cierpliwie jak rozwinie się sytuacja. Jak zwykle wzbudziliśmy zainteresowanie miejscowych, którzy to licznie pojawiając się zadawali wiele pytań z zakresu motoryzacji, metafizyki i turystyki. Po pewnym czasie zjawiła się dwójka młodych ludzi, którzy zapytali się czy przypadkiem nie chcemy iść do klubu. Zabrzmiało to trochę dziwnie, bo ciężko było sobie wyobrazić klub w takim miejscu jak Krasnyj Jar, gdzie przysłowiowe bociany zawracają tracąc ochotę do dalszej wędrówki. Po drodze można spotkać wiele wracających na piechotę ptaków, które z opuszczonymi głowami idą i haczą dziobami o podłoże kreśląc przy tym charakterystyczne szlaczki na ziemi. Oczywiście na propozycje clubingu przystaliśmy. Początkowo zostaliśmy zaproszeni do domu, gdzie przywitała nas cała rodzina. Na stole pojawiły się niecodzienne potrawy takie jak pierogi z żubrem, żubr w dzikim czosnku, kiszona paproć, rosół z pomidorów, surowa strugana mrożona ryba i wiele innych wspaniałych, egzotycznych i nieznanych nam potraw. Poza jedzeniem nie mogło zabraknąć wódki, którą to sączyliśmy z umiarem dla dobrego trawienia. Po domowej uczcie poszliśmy do klubu gdzie były tańce, wódka i tańce… a zabawa trwała do białego rana! Następnego dnia gospodarze domu obudzili nas raptownie, gdyż stwierdzili, że nie możemy spać kiedy u nich są goście, którzy chcą nas poznać…. i napić się z nami wódki. Rosyjska gościnność nie zna granic, więc mieliśmy niemały problem aby wydostać się z tego gościnnego getta. Po kilku dniach udało nam się uciec i ruszyć w kierunku Chabarowska. Droga przebiegała spokojnie ale do czasu… Nagle na szutrowym szlaku pojawił się tygrys, który kilkukrotnie przechodził leniwie przez drogę. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani na takie spotkanie, w naszym ekwipunku nie mogło przecież zabraknąć moskitiery na tygrysy oraz anty tygrysich drażetek. Chyba nie wzbudziliśmy jego zainteresowania bo najzwyczajniej w świecie nas olał, ale całe szczęście nie w sensie dosłownym. Mieliśmy ogromne szczęście widząc takiego zwierza, gdyż tygrys amurski należy do najrzadszych gatunków występujących na Ziemi jak i zapewne w całym wszechświecie, zostało ich zaledwie około czterystu. Z tygrysem nie utrzymujemy żadnego kontaktu, nie posiada on bowiem konta na fb co niestety uniemożliwia jakikolwiek chaty.

Po tygrysich igraszkach udaliśmy się w końcu Chabarowska. W mieście czekała na nas dziewczyna rodem Niemiec, ale za to o swojsko brzmiącym nazwisku – Wilczek. I znowu trafiliśmy z akomodacją znakomicie, Sophia poza nami gościła jeszcze dwójkę austriackich Włochów. Dziewczyna specjalnie dla nas zaaranżowała spotkanie z pewnym ciekawym człowiekiem o imieniu Igor, ów osobnik był samoukiem języka polskiego i niemieckiego, chciał się z nami spotkać w celu sprawdzenia swej polskiej mowy. Mówił dosyć śmiesznie, gdyż języka uczył się tylko z książek. Oprowadził nas po mieście odkrywając przed nami wszystkie sekrety chabarowskiego labiryntu zawiłości. W Chabarowsku zostaliśmy kilka dni szwendając się po mieście, a wieczorami imprezując przy akompaniamencie wódki, suszonych ryb, czeremszy i innych rosyjskich smakołyków.

Następnie popędziliśmy w kierunku Czity. Pewnego razu zjechaliśmy z trasy w celu rozbicia obozu i spędzenia nocy w pięknych okolicznościach przyrody. Rozbiliśmy się nad brzegiem rzeczki wzbudzając zainteresowanie dzieci i młodzieży z pobliskich wiosek, które to tłumnie nas odwiedzały robiąc zdjęcia motocyklom i ich dziwnym właścicielom. Kiedy zrobiło się ciemno przybyła do nas kompletnie pijana część ów młodzieży, chcieli nas wyciągnąć z namiotów i napić się wódki. Na propozycję nie przystaliśmy, więc za karę ukradli Pietrzykowi kask, a Sebace jego ukochaną wędkę. Straciliśmy więc protekcję głowy jednego z uczestników oraz możliwość zdobycia pożywienia. Jednak i z takimi przeciwnościami losu udało nam się zmierzyć. Pietrzyk zakupił bowiem rewelacyjny sowiecki kask, w którym to wyglądał chyba jeszcze lepiej niż poprzednio, Sebaka zaś kupił chiński odpowiednik kijka z żyłką. Mogliśmy więc ruszyć dalej.

Kolejnym przystankiem na drodze do Czity była wioska, przy której znajdowało się jeziorko nad którym zechcieliśmy spędzić noc. Pech chciał, iż tego dnia Rosji było jakieś święto, co oznacza, że wszyscy mieszkańcy wioski byli kompletnie zalani. Rozmowa z pijaną rosyjską wiejską społecznością nie należy do jakiś szczególnych przyjemności, ale niestety byliśmy zmuszeni bawić się w pijackie konwersacje. Zostaliśmy zgarnięci przez pijanego kierowcę Lady Nivy, który zaprosił nas na rybę. Był tak pijany, ze o żadnej rybie mowy być nie mogło, były za to liczne rozmowy z miejscową patologią. Te męty społeczne o alkoholowym wyrazie twarzy i praktycznie nigdy nie schodzącym stanie upojenia czasami bywają niebezpieczni. Było tak tym razem, więc zamiast nad jeziorem rozbiliśmy sie w pobliskim lesie i spokojnie doczekaliśmy rana przy ognisku i kiełbaskach.

Po przyjeździe do Czity spożywaliśmy śniadanie pod jednym ze sklepów spożywczych, myśląc przy okazji co robić wieczorem, bowiem tego dnia Sebaka obchodził urodziny. Po chwili podjechał na motocyklu młodzieniec o imieniu Kola, który zadał kilka standardowych pytań i bardzo zainteresował się naszym motocyklowym przedsięwzięciem turystyczno naukowym. Kola wykonywał ciekawy zawód, był on pilotem myśliwca a hobbystycznie miłował się w motocyklach. Najpierw zaprowadził nas do swojego znajomego, którego również urzekła nasza historia, a potem zaprosił nas do siebie do okolicznej wsi gdzie mieszkał. Wieś o nazwie Doma, to zbiór kilkudziesięciu wojskowych bloków mieszkalnych rodem z ZSRR. Rosyjskie ministerstwo obrony gwarantuje swoim żołnierzom obskurne kwatery, w których przez większość czasu brakuje prądu, gazu oraz wody. Jednak te wszystkie fakty nie przeszkodziły w celebracji 28 urodzin Sebaki. Gospodarz zakupił wódkę oraz smaczne przekąski którymi raczyliśmy się do późnych godzin nocnych. Urodziny przebiegły prawidłowo, bez zakłóceń. Jubilat jak i przybili na miejsce goście byli pijani i zadowoleni.

Dotarliśmy do Irkucka i od razu udaliśmy się do naszych wcześniej umówionych ziomków z CS. Była to młoda małżeńska para – Anton i Tata( Tata występuje tu jako imię nie chodzi bynajmniej o ojca). Bardzo mili i przyjaźni ludzie pokazali nam miasto, potem zabrali nas na koncert grupy – Bangladesz Orkiestra gdzie bawiliśmy się do rana. Następnie pojechaliśmy razem na motorach do Listwianki (kurort nad Bajkałem) po czym promem zwanym Rakietą wstrzeliliśmy się do wioski Bolszoje Koty. W tej typowej nadbajkałskiej drewnianej osadzie zatrzymaliśmy się u znajomego Antona i Taty. Okazało się, że tego dnia Tata obchodzi swoje 27 urodziny wiec zabraliśmy się do świętowania. Do ekipy dołączył jeszcze tata Taty (nie chodzi tu o dziadka, tylko ojca Taty). Piliśmy rosyjski samogon o aromacie orzeszków kierowych a zagryzaliśmy tradycyjnym salo (słoniną), ogórkami kiszonymi i pomidorami w occie. Następnego ranka, postanowiliśmy nie korzystać z promu i do Listwianki wróciliśmy na piechotę. Dwudziesto kilometrowy spacer dostarczył wielu niezapominanych wrażeń w kwestii estetyki krajobrazu.

Kolejnym celem na naszej drodze był Olchon, czyli wyspa na jeziorze Bajkał, które słynie z szamanizmu i wędzonej ryby omuli. Droga na Olchon z pozoru łatwa, była prawdziwą męką, gdyż urządzenie nawigacyjne GPS wskazało nam drogę krótsza lecz trudniejszą. Błoto, zarwane mosty, brody, przeszkody podłużne i poprzeczne, insekty, motyle… z tymi wszystkimi niedogodnościami musieliśmy walczyć. Po ciężkiej przeprawie udało się dotrzeć do darmowego promu, który zabrał nas na wyspę właściwą. Od samego początku miejsce urzekło nas swoim nieprzeciętnym górsko stepowym krajobrazem. Szutrowa droga doprowadziła nas do Hużira czyli największej wioski na wyspie. Na wzgórzu tuż obok cerkwi czekał już na nas Siergiej, zaznajomiony wcześniej w wirtualnym świcie CS. Gdy podjechaliśmy na miejsce, poza Siergiejem była też trójka polaków. Miłe małżeństwo z Gdańska – Maruś i Kinga, oraz bardzo sympatyczna studentka Kasia. Szybko się z nimi zaprzyjaźniliśmy i spędzaliśmy dużo razem. Odbyliśmy kilka wycieczek, pieszych oraz motocyklowych. Pewnego dnia wraz z Markiem i Kingą przeszliśmy wyspę w poprzek, na końcu trafiając na dwójkę pijanych Rosjan, którzy nas po mistrzowsku ugościli wódką z orzeszkami kiedrowymi, a poza nakarmili. W ramach wizyty olchońskiej jako wolontariusze, uczestniczyliśmy w budowie placu zabaw, żeby małe dzieci mogły się bawić w cywilizowanych warunkach, a nie jak to zwykle bywa – jadły narkotyki. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był Siergiej, jednak praca jaką mieliśmy wykonać, czyli wyrównanie kamienistego podłoża przerosło nasze siły i chęci, więc z wolontariatu szybko zrezygnowaliśmy i na powrót staliśmy się beztroskimi nierobami. W Olchońskiej opowieści znaczącym faktem było złowienie przez Sebakę prawdziwego szczupaka, świadkowie twierdzą, że wymiarami dorównywał dużemu psu. Ryba została zdjęta z przynęty, uśmiercona, włożona do czarnego worka, oczyszczona, pokrojona, usmażona i zjedzona, a następnie strawiona i po części wydalona. Koniec końców, po rybie śladu nie ma. Więcej ryb nie udało się złowić, więc z powodu braku pokarmu opuściliśmy tą piękną wyspę…




3 komentarze:

  1. Chcialam tutaj tylko zauwazyc, ze stwierdzenie "i na powrót staliśmy się beztroskimi nierobami" jest tylko kokieteria ze strony autorow, gdyz kazdy, kto goscil ich choc przez chwile na pewno zauwazyl ich ADHD (zwlaszcza pie3kowe) i polepszony stan czystosci i sprawnosci domu po ich wyjezdzie.
    Pozdrawiam serdecznie,
    Andzelika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć, nie wiem czy przeczytacie komentarz, ale nie mam jak inaczej się z Wami skontaktować. Możecie napisać konkretnie adnośnie wioski Krasnyj Jar i ludzi ją zamieszkujących, W internecie, nawet na stronach rosyjskich, nie znalazłam niczegi. Możecie podać konkrety?

    OdpowiedzUsuń
  3. 49 years old Accounting Assistant I Oates Cameli, hailing from McBride enjoys watching movies like Mystery of the 13th Guest and Knitting. Took a trip to Brussels and drives a Ferrari 250 GT Berlinetta Competizione. kliknij teraz

    OdpowiedzUsuń