W znanym i lubianym mieście KUPAng oczekiwaliśmy na prom do Makasaru, największego miasta na wyspie Sulavesi. W między czasie zaczęły się dziać dziwne rzeczy, Pietrzyk nagle przestał jeść, dostał gorączki, bardzo bolała go głowa i zrobił się markotny, a poza tym tylko leżał, a rozmowa z nie miała najmniejszego sensu.
Kolejnego dnia już na promie podobne objawy dotknęły Sebakę. Cały rejs trwający czterdzieści godzin spędziliśmy leżąc na pokładzie, nie mając siły się ruszyć. Kiedy dopłynęliśmy na miejsce czekał na nas kolega, z którym wcześniej ustawiliśmy się za pomocą portalu CS. Zaprowadził nas do swojej posesji, którą dzielił wraz licznymi wujkami, ciotkami i kuzynami. Jak się okazało człowiek ten był męczący, toksyczny, denerwujący i szkodliwy dla szeroko pojętego społeczeństwa. Zabierał nas głownie do centrów handlowych i chwalił się przed znajomymi, jakich to ma wspaniałych przyjaciół z Polski. Na imprezę sylwestrową zatargał nas na siłę do luksusowego hotelu, w którym pracował. Impreza była beznadziejna i jeszcze nim wybiła dwunasta wróciliśmy do domu spać. Nowy rok przywitaliśmy zatem bez szaleństw, nie było nawet serpentyn, konfetti i rzymskich ogni, które Sebaka tak bardzo lubi.
Kiedy już odzyskaliśmy na tyle sił, aby ruszyć w dalszą drogę rowerami to w pospiechu opuściliśmy Makassar i naszego kolegę, który był chodzącą definicją wampira energetycznego, wysysał z nas całą chęć do życia. Dla dobra naszego oraz zainteresowanych naszym blogiem nie umieściliśmy zdjęcia tego człowieka, gdyż mogłoby to poważnie wpłynąć na zdrowie psychiczne potencjalnego obserwatora.
Rowerem podróżowało się dużo ciężej niż w Timorze. Wzmożony ruch na wyspie oraz osłabienie pochorobowe bardzo nas spowalniało. Przejechaliśmy rowerami do miasta Pare Pare, gdzie przemyśleliśmy sobie kilka rzeczy i zapadła decyzja o pozbyciu się rowerów raz na zawsze. Ale w miejscu gdzie mieliśmy szanse na sprzedaż rowerów była marna, wiec zabraliśmy je przy pomocy złapanego na stopa autobusu do znanego turystycznego rejonu Toraja. Osiedliliśmy się w mieście Rantepao, które jest doskonała bazą wypadową w tej pięknej górzystej części Sulavesi. Sprzedaliśmy rowery w jednej z turystycznych agencji i ruszyliśmy na podbój okolicy na wypożyczonych skuterach. Radość była wielka, gdyż pokonywanie górskich odcinków nie wymagało pedałowania. Okolica okazała się niesamowita, przepiękne górskie krajobrazy oraz charakterystyczne w tej części Indonezji domy o dachach przypominających łodzie robią nie małe wrażenie. Oczywiście jak to mamy w zwyczaju nie poruszamy się utartymi szlakami tylko wybieramy sobie trasy trudniejsze, lecz ciekawsze. Krótko mówiąc wpieprzylismy się w takie błoto, że ledwo udało się nam z stamtąd wydostać. Przy oddawaniu motorów ich właściciel stwierdził, że raczej zrezygnuje z wypożyczania skuterów turystom. W sumie się nie dziwiliśmy, bo wypożyczone hondy nie miały tego błysku, co na początku. Wyglądały trochę jak po rajdzie Dakar.
Z Torajy udaliśmy się płatnym autostopem do miasta Ampana gdzie odbyła się impreza z nowo poznanymi turystami, którzy osiedli w tym samym hotelu. Nazajutrz rano łódką, którą niektórzy nazywali promem popłynęliśmy na wyspę Togean. Mała wyspa otoczona rafą koralową, palmy plaża, bambusowe domki itd. Czas spędzaliśmy głównie na snuerklingu i łowieniu ryb. Znalazł się czas na imprezy, urodziny pewnej francuski o imieniu Lili były by zapewne nudną posiadówą przy kawałku tortu. Jednak wzięliśmy sprawy w swoje ręce, szybko zorganizowaliśmy arak i muzykę. Dopiero wtedy impreza potoczyła się jak należy.
Po tygodniu spędzonym na rajskich wyspach popłynęliśmy do położonego na północy Gorontalo, stamtąd samolotem do ukochanego Makasar, następnie szybka przesiadka na drugi samolot, którym polecieliśmy aż do Kuala Lumpur…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz