środa, 15 grudnia 2010

Indonezja 2

Lombok to mała wyspa z każdej strony otoczona wodą - w sumie jak każda inna, w porównaniu z Bali turyści są tam dużo rzadszym zjawiskiem. Osiedliliśmy się w małym miasteczku i standardowo wypożyczyliśmy skuterki w celu lepszego poznania terenu. Wyspa okazała się wprost fenomenalna, powtórzmy wprost fenomenalna. Przepiękne pełne białego piasku plaże oraz lazurowa woda to to, czego nam brakowało na Bali. Jako że Lombok to idealne miejsce do surfingu Sebaka i Pietrzyk postanowili spróbować swoich sił, lecz źle poinformowani wybrali niezbyt dobre miejsce dla początkujących surferów. Dużo skał, wzburzona i głęboka woda spowodowała, iż Pietrzol wcale nie wyszedł z łódki, natomiast ten madrzejszy trochę popróbował, ale bez większych sukcesów. Na Lomboku odwiedzaliśmy kolejne plaże nasycając twory znajdujące się w naszych oczodołach oszałamiającym pięknem tropikalnego krajobrazu. Zachwyt gonił zachwyt, estetycznym ekstazom nie było końca.

Pewnego dnia, kiedy to dosiadając nasze skutery badaliśmy wyspę od środka całkiem przypadkowo natrafiliśmy na wesele! Spora grupa weselnych gości, obstawiająca osobno idących pannę młodą oraz pana młodego o niezbyt zadowolonych minach, szła ulicą w rytmie lokalnej muzyki. Szybko dołączyliśmy do ślubnego tłumu, całkowicie oddając się klimatowi imprezy. Tańczyliśmy nie schodząc ze swych skuterów i bardzo szybko staliśmy się większą atrakcją niż państwo młodzi. Kiedy orszak weselny udał się na ucztę my ruszyliśmy w drogę powrotną. Kolejnego dnia podążyliśmy na wschód na wyspę Sumbawa. Z powodu napiętego jak baranie jaja grafiku, jako że Krzyżanowska wiza nieuchronnie zbliżała się do końca, wyspę potraktowaliśmy tranzytowo, przetransportowując się na Flores.


Miejscowosc Labuanbajo nie zaoferowała nam nic ciekawego, dlatego też opuszczawszy ją i nie posmutniawszy, nie patrzywszy wstecz i nie żałowawszy pojechawszy dalej, miewszy nadzieję, że czas dalszy lepszy będzie niż wsteczniejszy. Także ten tego tak własnie było! Na miejscu patrzywszy, krajobraz ujrzawszy i się zachwyciwszy, postanowiwszy zostawszy, miło czas spędziwszy, zwiedzawszy i odpoczywawszy. A działo się to wszystko w miejscowości Bajawa, która pomimo tego, że sama nic w sobie nie miała okolicą nadrabiała, gdyż piękne krajobrazy oferowała. Standardowo wypożyczyliśmy skutery i udaliśmy się na rozpoznanie okolicy. Główne atrakcje regionu to tradycyjne wsie, które niestety tracą swój urok z powodu coraz większego ruchu turystycznego. Na szczęście my dotarliśmy do wiosek nieskażonych komercjalizacja w najmniejszym stopniu. Ceną za dotarcie do tych wiosek był delikatny uszczerbek na zdrowiu Krzyżana, który jako początkujący motocyklista nie zawsze radził sobie z jazdą po czymś ułożonym z kamieni, co według mapy powinno być drogą. Pomimo ostrzeżeń miejscowej ludności o dróg słabej, jakości niezrażeni pojechaliśmy na prędkości. Po drodze zajechaliśmy jeszcze do gorących źródeł, gdzie w fenomenalny sposób mieszały się strumienie z zimną i gorącą wodą. Można było leżąc w wodzie grzać głowę jednocześnie chłodząc nogę. Bądź odwrotnie, chłodząc nogę, grzać głowę. Były też inne opcje, np. grzejąc ucho chłodzić brzucho bądź też chłodząc łydki grzać cycki. Gorące źródła zostały wybrane wg tygodnika „Źródła i źródełka” na „Źródło miesiąca” i mają sporą szansę zostania „Źródłami roku”! Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów ostrego hardcoru oczom naszym ukazała się ciemna powierzchnia asfaltu i od tej pory bez problemów podążyliśmy z powrotem do Bajawy. Pytając po drodze różnych ludzi o odległość, jaka pozostała nam do miasta, można było usłyszeć rożne odpowiedzi. Między innymi było to 29 km, 100 km, oraz w kilku różnych punktach 15 km. Poczucia odległości Indonezyjczycy nie wysysają z mlekiem matki. Kolejnego dnia rankiem Sebaka z Pietrzykiem pojechali na wulkan obejrzeć słynne na cały Świat pomarańczowe źródła, natomiast Krzyżan postanowił już nigdy więcej nie wypożyczać skutera! Został więc w hotelu i do dziś nie wiadomo co tam robił.

Dzień później, w niedzielę, pojechaliśmy do miasta Ende, z którego to chcieliśmy dokonać rejsu i udać się do Timoru. Jednak okazało się, że prom, który zawsze odpływa w poniedziałki z nieokreślonych bliżej przyczyn odpłynął w sobotę. Fakt ten wymagał zmiany środka transportu z pływającego na latający. Czas oczekiwania na dzień odlotu spędziliśmy na wycieczce do pobliskiego parku narodowego Kelimutu gdzie znajduje się góra z dziurą czyli wulkan i doły wypełnine wodą czyli jeziora. Zbiorniki wodne są tam trzy, a każdy z nich ma inną barwę, Jedno jezioro jest szafirowe, drugie szmaragdowe natomiast trzecie brązowe. Efekt piorunujący przechodzący w fenomenalizm klasyczny ocierający się nawet o boskość. Po obejrzeniu tego cuda popędziliśmy na skuterkach do nadmorskiej miejscowości Paga, gdzie znaleźliśmy nocleg w urokliwej bambusowej chatce. Nudziło nam się, więc padła decyzja o kupnie araku. Po rozrywkowej nocy rankiem udaliśmy się na plażę, na której oprócz piasku znaleźliśmy także genialne twory wulkaniczne zwane skałami plażowymi. Onieśmieleni pięknem przyrody wróciliśmy do Ende skąd czekał nas lot do Kupang.

Indonezja foty 2


nie biosa


jedziemy tam, a Ty?


jakaś baba na plaży


ojeeej jaka ładna plaża


całe życie czekała na ten dzień


weselmy się


hello boss masz ognia?


dentysta się kłania


szerokowzroczność


zmuzułmanizowane dziecko


szerokopojęta chata rybacka


aleja palmowa


co było pierwsze, wulkan czy jezioro


się mieszkało się


na plaży głaz się smaży


twory wulkanu – kiedyś to była lawa gorąca


brodzik, a w brodziku…


ścianka, wiecie…taki zespół


surferzy lądowi


i to był ich błąd


starstyle!



taka plaża



wioska typowo nieżydowska


domki eternitem nie kryte


susz kokosowo – goździkowy


mieszkanki wioski


radosć była wielka


zdziwiona?


wulkano


fatalny zbieg okoliczności


zobacz jakie pajace!


chyba mi kontakty wypadły


kup pan bransoletkę



jaki ojciec taki syn


hello mister!!!


banany rosną na drzewach


"już jako młokos najbardziej lubiłem gdy murzyn bił w kokos"


martwe ryby


siema co robisz?


świnioworki

niedziela, 12 grudnia 2010

Indonezja

Patrzymy z góry, a to już Bali, po czym piloci zaraz wylądowali. Wyszliśmy z samolotu do hali przylotu i po wbiciu wizy do paszportu, wypuszczono nas z lotniczego portu. Na zewnątrz zaczęliśmy szukać transportu i po udanej próbie kierowca zawiózł nas do Kuty, takiego znanego rybackiego portu. Spędziliśmy tam dwa dni śpiąc na piaszczystej plaży, czekając tylko, aż cos się wydarzy.

Nagle dostaliśmy sygnał od Krzyżanowskiego Piotra (KOLEGI), iż grupa turystyczno rozrywkowa pod przewodnictwem Marcina Mieloniuka (naszego wielokrotnego przyjaciela i ziomka największego) dzięki perswazjom wtajemniczonej osoby Krzyżan, udaje się w kierunku wybrzeża balijskiego. Nic niepodejrzewający i niewiedzący o obecności Sebaki i Pietrzyka pan Marcinek był absolutnie zdziwiony naszym porannym przybyciem. Zaskoczyliśmy gnojka z samego rana, kiedy to wypoczywał w luksusowym hotelu z basenem. Przebrani za terrorystów wtargnęliśmy do pokoju i obezwładniliśmy osobnika. Potem było trochę śmiechu, a trochę chichu i ten właśnie sposób dołączyliśmy do wycieczkowiczów.

Wypożyczyliśmy skutery i podążyliśmy penetrować wyspę Bali. Jak się szybko okazało wnętrze wyspy jest dużo ciekawsze niż przereklamowane i ociekające tłuszczem australijskich turystów wybrzeże. Plaże na Bali to w większości czarno piaskowe bądź też kamieniste badziewie przepełnione turystami. Natomiast w środku wyspy można odnaleźć niesamowite krajobrazy i naprawdę życzliwych ludzi, którym nie chodziło o nasze pieniądze. Korzystając z gościnności miejscowych udało nam się objechać wyspę nie płacąc ani razu za nocleg. Procedura wyglądała zawsze tak samo, jedliśmy kolację w przydrożnym barze, a następnie padała z naszej strony propozycja pozostania w celu noclegowym. Ciekawą atrakcją okazały się wodospady, które to swoją niesamowitą siłą sprawiły nam niezła frajdę. Po drodze zwiedziliśmy również kilka świątyń, pełnych nietoperzy i małp. Kolejną atrakcją wnętrza wyspy są wulkany oraz jeziora górskie, przy których to byliśmy, lecz z powodu złej pogody ich nie widzieliśmy. Ale zdecydowanie największą atrakcją Bali jest bez dwóch zdań lokalny przysmak alkoholowy – arak. Nie można go kupić w normalnym sklepie, gdyż sprzedawany jest tylko i wyłącznie w melinach. Oczywiście nasza dzielna ekipa sobie z tym poradziła, załatwiając słuszną ilość niebiańskiego trunku w kilkanaście minut. Po przygarnięciu nas przez wytatuowanego rockmana niezwłocznie przystąpiliśmy do spożywania. Po jakimś czasie Krzyżan, Sebaka i Pietrzyk popędzili, co sił w nogach do miejscowej dyskoteki. Impreza była tak słaba, że Krzyżan postanowił, iż następnego dnia z samego rana wraca do ojczyzny. Wszystkich tych faktów jednak się wypiera. Ostatni dzień spędzony z ekipa trójmiejsko – pabianicką spędziliśmy częściowo poniżej poziomu morza, nurkując w głębinach morskich, oglądając podwodny świat morskich cudów. Dla Pietrzyka i Sebaki był to debiut w roli nurków, natomiast Krzyżan postanowił nurkować na powierzchni, żeby nie zrobić sobie i innym krzywdy. Kolejnego dnia rozdzieliliśmy się na dobre. Cześć Marcin, cześć Monia, cześć Kamcio, cześć Kasia, cześć Tomek, cześć Malwina – rzekliśmy im na do widzenia i po chwili zniknęli nam z oczu w swej wielkiej taksówce.

I tak oto zostało nas trzech companieros. Dość szybko podjęliśmy decyzję o opuszczeniu wyspy Bali i udaniu się dalej na wschód. A jako że dalej na wschodzie znajduje się wyspa Lombok tamże popłynęliśmy.

Indonezja foty


polaryżator


cześć pada deszcz


morza kres


pod wodospad, pod wodo stał


smakowity owoc naturalnego natrysku


Sebastiano Sabakaldo


mecz na fali


kapitan żeglugi poprzecznej – M. Mironiu


klin


pan kapelusz


brzuch dziecko woda


dawaj nura


nurek typowo powierzchowny


tak nie należy wyglądać


kalkomania


lipa ciężka


bracia mnisi


jeb w łeb


nic na nim nie siądzie tylko mała muszka


mała kucała


dziadzia


stare dobre małżeństwo


to dziecko jest małe


mossad


tylko tak żeby nie było hardcoru


małpiziew