wtorek, 7 września 2010

Afganistan

W Iskashim dokonaliśmy niezbędnych zakupów, zatankowaliśmy motocykle i ruszyliśmy na przejście graniczne. Wszystkim, którzy sobie w tym momencie pomyśleli „Mój boże, po co ci niezbyt mądrzy chłopcy pakują się do Afganistanu? Przecież tam jest wojna!” pragniemy wyjaśnić, że życie nam bardzo miłe i nie planowaliśmy zostać bohaterami Teleexpresu. W Afganistanie planowaliśmy przejechać Korytarz Wakhański, prawdopodobnie jedyny stu procentowo bezpieczny rejon w tym kraju, w którym nigdy nie było Talibów. Miejsce jest to bardzo szczególne, ponieważ zbiegają się tam jedne z największych pasm górskich świata - Pamir, Karakorum oraz Hindukusz.
Wyjazd z Tadżykistanu poszedł nam bardzo sprawnie, gorzej z wjazdem do Afganistanu. Celnicy postanowili, że na nas zarobią i zaproponowali nam abyśmy zapłacili po 100 dolarów od motocykla. Propozycję rozważyliśmy, jednak nie przypadła nam ona do gustu, więc została jednogłośnie odrzucona. Afgańcy niezaakceptowani odrzucenia propozycji korupcyjnej, więc noc spędziliśmy na wyspie na rzece granicznej. Kolejnego dnia dzięki pomocy naczelnika miejscowej policji, po 20 godzinach pobytu na ziemi niczyjej wjechaliśmy do kraju bez płacenia haraczu.
Po afgańskiej stronie rzeki również znajduje się miasteczko Iskashim tyle tylko, że dodaje się przedrostek Sultan, co by się miasta nie myliły. W Sultan Iskashim wyrobiliśmy pozwolenie na wjazd do Wakhanu, co wymagało odwiedzenia 5 różnych biur/instytucji/osobistości rozsianych po całym miasteczku. Na szczęście miasteczko składa się z dwóch ulic i dzięki pomocy władającego angielskim Wafi, papierkowa robota poszła sprawnie. Co ciekawe w miejscowych rejestrach, wyczytaliśmy, że w bieżącym roku zapisanych było kilkudziesięciu turystów, z czego około 30% to Polacy.
Jako, że w Korytarzu Wakhańskim drzwi do Tadżykistanu są tylko jedne oczywistością był fakt, iż w Iskashim Sułtan będziemy ponownie za kilka dni. Efektem wzmożonej pracy naszych przenikliwych umysłów był pomysł, aby zrzucić tutaj z motorów niepotrzebne graty i tym sposobem na bezdroża ruszyć lżejszymi maszynami. Tak też uczyniliśmy i udaliśmy się ku przygodzie.
Kolejne dni pobytu w Afganistanie były dla nas najciekawszymi, a zarazem najtrudniejszymi podczas całej dotychczasowej wyprawy. Aby uzmysłowić wam skalę trudności powiemy, że wjechanie na 180km w głąb korytarza zajęło nam 4 dni. Głównym czynnikiem spowalniającym nasze wdzieranie się tą piękną dolinę był wysoki stan wód w rzekach. Korytarz poprzecinany jest setkami cieków wodnych spływających z gór. Zdecydowana większość to małe strumyczki, których przejechanie nie sprawia żadnych kłopotów. Jest tam też jednak kilka większych rzek gdzie lodowata woda sięga po uda i przejazd motorem jest niemożliwy, konieczne jest przepychanie maszyny przez brody.
Przejechanie, a właściwie przepchnięcie motorów przez deltę jednej z rzek dało się nam szczególnie we znaki. Pokonanie kilometrowego odcinka zajęło nam ponad 40 godzin. Wszystko, dlatego, że poziom wody w rzekach jest zmienny - spada w nocy, kiedy wysoko w górach śnieg jest zamarznięty, po czym dość szybko rośnie, gdy słońce zaczyna prażyć. Tak, więc z tych 40stu godzin na kamienistej delcie większość spędziliśmy po prostu czekając na moment, gdy będzie możliwe przedostanie się na drugi brzeg kolejnego ramienia rozczapierzonej rzeki. Oczekiwanie umilaliśmy sobie zabawą kamieniami - nic innego nie było w promieniu kilometra; gotowaniem na benzynowej kuchence (Sebace do dzisiaj odbija się zupka a la Wakhan) oraz kąpielami słonecznymi. Jednak nie myślcie, że czas w delcie to była sielanka – pchanie 250cio kilowego motoru po kamienistym dnie rzeki, gdy lodowata woda sięga ud jest mniej więcej tak proste i przyjemne jak pływanie w basenie wypełnionym makaronem z kewlaru. Oprócz dużego zmęczenia fizycznego, mieliśmy nieprzyjemną świadomości, ze z wszystkimi pokonanymi z trudem przeszkodami będziemy musieli się zmierzyć jeszcze raz wyjeżdżając z Korytarza.
Na szczęście Wakhan to nie tylko drogi klasy Z i męczące rzeki. Trudy wędrówki rekompensują wspaniałe widoki i spotkania z miejscowymi ludźmi. Każdy napotkany po drodze pozdrawia szczerym uśmiechem i uniesioną dłonią. Żyje się tu bardzo biednie – głównym źródłem utrzymania jest prymitywne rolnictwo. Praktyczny brak opieki medycznej sprawia, że każdy obcy jest tutaj nadzieją na pomoc. Gdy zatrzymaliśmy się w Sargaz zaczęli zgłaszać się do nas miejscowi z różnymi dolegliwościami, które w miarę posiadanych leków staraliśmy się łagodzić. Panem doktorem był Artur, który sprawnie rozsmarowywał maści po ciałach starców sprawiając, że ich cera stawała się gładsza i zdrowsza. Autochtoniczna ludność waghańskiej doliny była dla nas nad wyraz przyjaźnie nastawiona i nawet przez moment nie czuliśmy się zagrożeni (nie licząc rzek i inszych cieków). Afgańczycy mimo ciężkiej sytuacji materialnej i odbywającego się ramadanu, bardzo często raczyli nas najprostszymi posiłkami i napojami, w skład menu wchodzi głównie chleb, kwaśne mleko i herbata. Głównie, a w zasadzie jedynie.
Udało nam się (jak zwykle przy dużym udziale szczęścia) odwiedzić jedyne w Korytarzu (złośliwie nazywanym czasem Przedpokojem) gorące źródła, urządzone, ku naszemu zdziwieniu, w bardzo cywilizowany sposób.
Droga powrotna zajęła jedynie dwa dni, głównie dlatego, że znaliśmy już drogę. Tym razem postanowiliśmy przechytrzyć siły natury i przekroczyć rzekę bezpiecznie na pace niezniszczalnego radzieckiego Kamaza. Dzięki pomocy panów robotników udało się umieścić nasze motory na ciężarówce i tym razem pokonanie delty zamiast 40 godzin trwało zaledwie dwie. Jedyny mankament stanowił fakt, iż w układzie: kilometrowa sterta kamieni – radziecka ciężarówka – owiewki japońskich motorów, te ostatnie stanowią zdecydowanie najsłabszy element, skutkiem czego motory zdecydowanie nie mogą już uchodzić za nowe.
No i te cudowne widoki!
Ostatnią noc w tym pięknym kraju spędziliśmy w niewielkim obiekcie militarnym – lepiance o 3 pomieszczeniach i wymiarach 5 na 5 metrów oraz jednym karabinie maszynowym – zaproszeni przez niezwykle sympatycznych i gościnnych żołnierzy.
Po tygodniu bezdroży i pokonaniu 359,5 km (plus 0,5 km na pokładzie Kamaza) triumfalnie i niemal ekspresowo opuściliśmy Afganistan. Świadomi naszego uporu Tadżyccy pogranicznicy zrezygnowali nawet z wyłudzania tradycyjnej łapówki granicznej w wysokości co najmniej 10 dolarów.



PS:W naszym kompie mamy problem z litera ś wybaczcie jesli brakuje jej w kilku miejscach

PS2:Zapraszamy do komentowania leniwce!

Afganistan foty


banda łysego


Charlie Charlie


Kowalski Jan


Ala, Jadzia i Jerzyk


chruścik


na zawsze razem


Antoś daj spokój nie warto się wychylać


kolorofony


środki transportu


uwaga dzieci Baszan leci


starowinka z Ciechocinka


„jakis problem?!”


karawanana


światło się kręci


terroryści górą


Delta Force II


konserwator


…z grzybnią!


choć bardziej spektakularny był by wybuch nuklearny


twarz człowieka napisz


kamienny potok


od kuda do suda


wśród nocnej ciszy


hop siup tralalala


głupie zdjęcie do nazwania


sierżant Makask


zły duch ciężki


jak się masz?!


baszanjako


urodzajno górskie


zupka wodzionka


Dr Artik


Aquanistan


obóz


nagły koniec korytarza


ile można?

Tadzykistan

93% powierzchni kraju to góry, 7% stanowią pozostałe nie-górskie miejsca. Fakt ten czyni Tadżykistan krajem wysoko atrakcyjnie turystycznym. Głównym walorem przyciągającym turystów są góry zajmujące 93% powierzchni kraju. Dodać należy, że prawdziwym atutem Tadżykistanu są naprawdę malownicze góry zajmujące prawie 94% powierzchni kraju. Jedną z topowych atrakcji republiki Tadżykistanu jest Pamir Highway – trasa wiodąca przez góry pokrywające ponad 92% kraju. Większość turystów przybywających do Tadżykistanu wybiera się w góry, ciężko wybrać się gdzie indziej bo blisko 95% kraju stanowi teren górzysty. Prosimy nie zrażać się faktem, że 93% Tadżykistanu to góry – mimo powszechnie występujących gór jest to kraj bardzo ciekawy, a szczególnie dla miłośników gór i szeroko pojętej turystyki górskiej. To tyle o górach, które stanowią...
Pierwszym dłuższym przystankiem była stolica kraju Duszanbe (z tadż. – poniedziałek – ze wzgl. na odbywające się tu poniedziałkowe targi). W mieście skorzystaliśmy z obecności miejscowego wulkanizatora i zmieniliśmy opony na tak zwane kostki. Opona typu kostka jest to opona typowo terenowa, doskonale nadająca się na tereny górskie, a te jak wiadomo stanowią, jeżeli jeszcze nie wiecie, 93% kraju.
W tym górskim kraju pożegnaliśmy połowę ekipy Niewiadomych. Ania zdecydowała się na powrót do rodzinnego Gdańsk samolotem relacji Duszanbe – Ryga – Warszawa. Buzia-ki, całuski, ciasteczka Aniu było nam naprawdę miło i sympatycznie. Nieutulona w żalu druga połowa ekipy ruszyła w dalszą drogę.
Pisząc te słowa znajdujemy się w Khorog, górskim miasteczku (no bo jakim innym) do którego dotarliśmy po przejechaniu 380km górskich szlaków. Spędzilismy tam leniwy weekend, głównie leżąc na werandzie hostelu. Poznalismy tam sympatycznych rowerzystów z Polski Roba i Anię (Ku-słońcu), z którymi przegadaliśmy niejedną godzinę. Trasa nie była tak trudna jak się spodziewaliśmy, ale z pewnością były to najpiękniejsze z dotychczas przebytych przez nas kilometrów. Niejednokrotnie przejeżdżając po górskich szutrach serce rosło na myśl o wzmożonej przyczepności, jaką zapewniają nam nowo założone opony, bez nich szlak ten byłby dla nas o wiele bardziej bolesny.
W konsulacie afgańskim w Khorogu wyrobiliśmy niezbędne papiery i ruszyliśmy na spotkanie z Afganistanem. Przejscie graniczne znajduje się w Iskashim, 100km od Khorogu. Mniej więcej w połowie drogi spotkaliśmy czarną toyotę Elwooda, czyli powracającą z ekspedycji część ekipy Afganistan2010. Wspólnie zajechaliśmy do szkoły w Garm - Chashma gdzie ugościł nas dyrektor Malik. W odległości 200m od rzeczonej szkoły znajdują się lecznicze gorące źródła. Co prawda leczyć nie mieliśmy czego, jednak wykąpać się nie omieszkaliśmy. Czyści jak świeże kostki mydła wznieśliśmy kilka toastów i następnego dnia pożegnaliśmy się z ekipą z czarnej Toyoty.

Tadzykistan foty


wsiadł na osła


mostek im Jadwigi Staniszkis


meloniara z rynku rodem


pani miotełka


zubra


spotkanie na szczycie


trans Pamir


enduro nie penia


tadżyckie one


św. Józef


93% rozmów odbywa się w górach


higiena osobista


nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu


z domu niewoli


Polacy rodacy z Afganistan2010.pl


cykliści


wysokie napięcie