czwartek, 9 czerwca 2011

Filipińskie szaleństwo!

        Może to zabrzmi dziwnie, ale jednym z poważniejszych powodów dla którego odwiedziliśmy Filipiny było piwo, a konkretnie niska cena, za którą trunek można nabyć… Butelkę dobrego piwa na Filipinach można kupić za jedyne 1,5 zł. Nie mogliśmy więc przepuścić takiej degustatorskiej okazji…

        Wizytę w tym pięknym kraju zaczęliśmy w Manili. Osiedliliśmy się u młodzieńca o imieniu Rome. Poznaliśmy go za pośrednictwem portalu CS. Kiedy weszliśmy do jego mieszkania, naszym oczom ukazał się ogromny apartament, który tacy małomieszczańscy zakompleksieni bezrobotni jak my zwą luksusowym. Mieszkanie znajdowało się na 29 piętrze, a z okien można było podziwiać panoramę miasta oraz zatokę Manilską. Po zjedzeniu śniadania przygotowanego przez służącą Roma, udaliśmy się do miasta po piwo. Nasz nowy kolega z myślą o nas zakupił kilkadziesiąt butelek. Po powrocie do mieszkania rozpoczęliśmy degustację, a w międzyczasie prawa ręka Roma przygotowała tradycyjny filipiński obiad. Po posiłku dalej raczyliśmy się bożym nektarem. Wieczorem, kiedy już nie przystało nam pić piwa mogliśmy się zająć mocniejszymi alkoholami, których Rome miał takie ilości, które co najmniej dwóch obywateli Rosji mogłyby wprowadzić w stan nietrzeźwości. Dobre maniery nie pozwalają nam na odmowę w takich przypadkach, zatem zaczęliśmy tzw. lekkoatletykę ciężarową. Na pierwszy ogień poszły skandynawskie aquavisty, następnie po nich bałkańskie rakije, które następnie oddały pałeczkę kaukaskim koniakom, w tej pełnej wzlotów i upadków sztafecie procentowej. Następnie nowy kolega zabrał nas do części miasta zwanej Malate, która nieco przypominała Bangkok, setki prostytutek, ladyboyów i innych dziwolągów,  poza tym piękne dziewczyny oraz wiecznie trwająca impreza. Fakt, że przez ostatnie miesiące nie bujaliśmy bioderkami sprawił, że popadliśmy w pewnego rodzaju imprezowy transcendentny cug.

          Samo miasto zaskoczyło nas swoją nowoczesnością, pewne dzielnice Manili przypominają  Hong Kong, Seul czy Singapur. Inne przybrały formę slumsów - typowe dla szybko rozwijających się metropolii azjatyckich, przyciągających ludność z terenów wiejskich, która nie może się odnaleźć w realiach mega miasta.

      Kolejne dni mijały na wesoło, były przesiąknięte luksusowym stylem życia do którego nie jesteśmy przyzwyczajeni, jako chłopstwo pańszczyźniane wolny czas w naszych stronach spędzamy gównie na obieraniu ziemniaków, z ang. peeling. Zamiast planowanych dwóch dni zatrzymaliśmy się w Manili pięć dni.

Pewnego dnia doszło do bardzo ważnego spotkania na szczeblu wyższym niż przeciętny, otóż niejaki Michał M. Swatek (poznany kilka miesięcy wcześniej na wyspie Bali przyp. Red.) przebywał akurat w Manili wraz ze swoją dziewczyną Sindy i wyraził szczerą chęć spotkania się z nami. Zaaranżowaliśmy więc konfrontacje z tym znanym kibicem Legi Warszawa. Bardzo miło było zobaczyć tą chuligańską ucieszoną mordę. Zaraz po spotkaniu udaliśmy się nad brzeg zatoki by uczcić śląsko -  pomorską przyjaźń, zrobiliśmy to przy akompaniamencie wyrobów piwowarskich. Ilość spożytych browarów ciężko było by oszacować nawet astronomowi Keplerowi czy znanemu z żyłki obliczeniowych łamigłówek Wieśkowi zwanym Lukrecjuszem lub Poncjuszem. Z brzegu morza przenieśliśmy się na 29ty etaż apartamentu i kontynuowaliśmy imprezę na balkonie podziwiając walkę zmroku z świetlną emanacją miasta. Kolejnym przystankiem była miejska ławka gdzie zajęliśmy się lokalną whisky. Ceny lokalnego alkoholu klasyfikują Filipiny jako: ziemia obiecana, złote miasto eldorado, bursztynowa komnata, Atlantyda, a w końcu jajo Faberze dla wszelkichżuli, beji, bumelantów, menelów, zachlej mord, obszczymurków i łazęg pijackich tego Świata. Niestety imprezka skończyła się przedwcześnie, gdyż nasz mały Michałek wraz ze swoją drugą połówką (nie chodzi tu o znane w krajach graniczących z Polską na wschodzie, skojarzenie połówki z najpopularniejszą gabarytowo flaszką wódki) następnego ranka musieli wracać do KL. Było to nasze drugie spotkanie ale prawdopodobnie nie ostatnie... (prawdopodobnie zastosowano tu jedynie w celu zaciekawienia czytelnika naszymi kolejnymi poczynaniami, w rzeczywistości spotkaliśmy się zaledwie kilka dni później w Kuala Lumpur na bankiecie).

Po burzliwym pobycie w Manili pojechaliśmy do Banaue aby podziwiać słynne terasy ryżowe,  jak się okazało była to trafna decyzja - jedna z piękniejszych tras trekkingowych jakie udało się nam eksplorować. Niesamowicie widowiskowe terasy (wpisane na listę UNESCO) zbudowane około dwa tysiące lat temu. Trasa piesza wiedzie wąskimi ścieżkami, które są jednocześnie elementem budującym terasy. Sumując te wszystkie fakty można bez obawy skwitować, że nie szkoda nam było powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni.

         Kolejnym przystankiem na filipińskiej drodze było miasteczko San – Fernando gdzie co roku w okresie świąt Wielkiej Nocy odbywają się ukrzyżowania jezusków- ochotników. Niestety nie udało nam się zostać ochotnikami, wiec pozostaliśmy w roli obserwatorów. Sprawa wygląda dosyć nietypowo, do krzyża  przybijają pseudo Jezusów ale trochę inaczej niż prawdopodobnie w oryginale. Ochotnicy przybijani są jedynie na 5 minut sterylnie czystymi gwoździami o średnicy grubości igły lekarskiej, poza tym stoją na specjalnych podstawkach co znacznie zmniejsza ich cierpienie. Nogi przybijane są symbolicznie, jedynie błona pławna zostaje przekłuta co prawdopodobnie równa się w skali odczuwania bólu znanemu w półswiadku narkomańskim piercingowi, pol. przekłuwać.  Jest to swego rodzaju show, który jednak warto zobaczyć, tak jak inne ciekawe przedmioty i zjawiska nie koniecznie estetyczne, nie bójmy się tu przyznać, że znaczna większość nas spogląda z zaciekawieniem na swoje dzieło tuż po defekacji. Dodatkową atrakcją są biczownicy, którzy okładając swoje plecy (wcześniej nacięte żyletkami) drewnianymi klockami na rzemieniach. Tryskając krwią na wszystkie strony brudzą wszędobylskich gapiów… We wspomnianym miasteczku San Farnando spotkaliśmy sporą grupę polaków - Anie z Maćkiem (przesympatyczna para, która została odurzona kilka dni wcześniej narkotykami przez miejscowych „dobroczyńców” , a następnie ograbiona z funduszy przy użyciu własnej karty bankomatowej, całe szczęście ich cenne organy wewnętrzne pozostały na swoim miejscu, szczęściem w nieszczęściu jest również fakt, że nie zostali wykorzystani seksualnie), Hanke z Markiem (przesympatyczna para, która dorobek życia zamieniła na już kilkuletnią tułaczkę po naszym pięknym Świecie) , Maćka Staśka i Arona (mieszanka wariatów o odmiennych poglądach, których łączy jedynie przynależność narodowa).  Dziwnym zbiegiem okoliczności zatrzymali się w tym samym bardzo urokliwym guesthousie z kubańską kawiarenko-piwiarnią z instalacją karaoke.  Bardzo szybko się zintegrowaliśmy i trochę razem bumelowaliśmy, głównie w hotelowym przybytku bądź na pobliskich krawężnikach. Po dniu krzyżowań Sebaka wraz z ekipą pojechali na wybrzeże do miejscowości Subic.  Natomiast Pietrzyk wrócił do Manili gdyż stwierdził, że miasto zwiedził niedostatecznie. Po kilku dniach znowu się spotkaliśmy w mieście Arayat gdzie główną atrakcja jest wulkan o tej samej nazwie oraz niesamowity kompleks basenów, znany gównie z tego, że poziom wody sięga nieco powyżej kolan. Ciekawska nasza natura kazała nam się wspinać na wulkan, okazało się to nie takie proste jak przypuszczaliśmy. Brak odpowiedniego obuwia, niewystarczającej ilości wody oraz nieznajomość trasy nie pozwoliła nam zdobyć upragnionego szczytu. Usmoleni od węgla drzewnego, który jest wypalany na zboczach wulkanu, zmęczeni, poparzeni przez lawę i pogryzieni przez ropopochodną zwierzynę (zachęcamy do obejrzenia dokumentu nakręconego przez czeskiego filmowca Jana Sveraka „Ropojady” cz. „Ropaci” ) wróciliśmy do bazy, wykąpaliśmy się w basenie wszystko kwitując zimnym San Miguelem.

Po burzliwym, ale jakże owocnym pobycie na Filipinach z żalem opuszczaliśmy ten zacny kraj. Jest to jeden z ciekawszych i godnych polecenia państw Azji pd. wsch. Piwo, piękne dziewczyny, pyszne jedzenie,  wspaniała przyroda oraz bardzo mili i otwarci ludzie to główne powody zachęcające do wizyty w tym kraju. Z Filipin przyszło nam lecieć do Kuala Lumpur gdzie czekało na nas…

Filipiny foty

widok z mieszkania manilskiego


typowy publiczny środek lokomocji „jeepney”


ciężki przypadek autostopowy


pół dziecko pół miś


terasy teraz ty


spasiony w strumyczku


spasiony na skałce


w ryżowym chruśniaku


wsi spokojna wsi wesoła


wądąntspałd


na skraju ryżowej otchłani


drogie dzieci tak rośnie ryż – nóżki ma w wodzie a główkę w słoneczku


nadwyżki ryżu pożądane w celu napełnienia spichrzów ryżowych oraz wyżywienia żądnych pożywienia  ryżożerców


bicz ci w plecy


przygody Brzucha Anonima


redbacksi


za nasze grzechy


czy Jezus Chrystus gdyby żył w naszych czasach… czy chodził by w sandałach czy raczej w adidasach?


always look at the bright side of life


...i po chłopie...


całun filipiński z początku XXI w. 


prosię bardzo pieczone


trzy razy oni


dziecko rasy filipińskiej