czwartek, 29 lipca 2010

Kazachstan

Leżymy sobie własnie w srodku stepu (Pietrzyk, Baszan) i czekamy na pomoc – o co chodzi zaraz napiszemy w dalszej czesci, ale po kolei.
Po przybyciu lekko opóźnionego promu do Kazahstanu rozpoczęliśmy załatwianie formalności wjazdowych. Tutaj zderzyły się dwie potężne moce – kazahska korupcyjna, która chciała wyciągnąć od nas pieniądze i nasze uczciwe polskie dusze, które nie dały nasycić się śmierdzielom w kazahskich mundurach osiemdziesięcioma baksami (80$). Dobro zwyciężyło, lecz walka trwała kilkanaście godzin i zaowocowała noclegiem przy bramie portowej. Nie będzie Kazach pluł nam w twarz ni dzieci nam kazachscił!!!
Pierwszy posiłek w Kazachstanie nie był może najlepszy, ale zdecydowanie najdroższy podczas całej podczas całej podróży. Poirytowani tym faktem opuściliśmy miasto Aktau i zapuściliśmy się w dziki step. Tysiące szarawo brunatnych wiewiórek wijących gniazda i wysiadających jaja to widok jakiego jeszcze nie było i prawdopodobnie nigdy nie będzie, bynajmniej nie w Kazachstanie. Tutaj oczy cieszą się widokiem stepowym. Step to taka ogromna stosunkowo płaska przestrzeń porośnięta bardzo lichą trawą i cierniami. Krajobraz taki po horyzont, a jak już się dojedzie do horyzontu to dalej step. Z uwagi na kłujące rośliny nie zaleca się stąpać po stepie na boso. Podejrzewamy też, że nie znajdował się tu biblijny Raj, chyba że Adam wraz małżonką zajadali się cierniami i wielbłądzim łajnem.
Przez step prowadzą drogi, lepsze bo asfaltowe i częściej gorsze szutrowo piaskowe. Łatwo na takiej kiepskiej drodze o bliskie spotkanie z Matką Ziemią, czego doświadczyliśmy. No, ale jak to mówią:”jak się nie wywrócisz to się nie nauczysz!”.
Aby nie nadkładać kilkuset kilometrów do Aralska postanowiliśmy dotrzeć tam podrzędnymi drogami stepowymi. W tym celu w niewielkim Beyneu, zrobiliśmy zapasy wody, pożywienia i paliwa. Droga okazała się bardziej podrzędna i podstępna niż podejrzewaliśmy Już pierwsze kilometry trasy dały nam się we znaki. Cżkie motory na sypkim piasku, zachowują się jak Krzyżan po imprezie, czyli po prostu nie zapewniają stabilności. Pierwsi poszkodowani ekipa Niewiadomych oraz Pietrzyk polegli już kilka kilometrów za miastem. Nastepstwem czego był nocleg na stepie, zbite lusterko, złamana rubinowa szyba Pietrzyka, i po raz drugi oderwany arturowy kufer. Dnia nastepnego step nie był dla nas łaskawszy. Niedlugo po odpadnieciu kufra po raz trzeci państwo Niewiadomi postanawiają, zawrócic i jechac okrężną prosszą trasą do Aralska. Trzy pozostałe ekipy dalej wrzynały się w stepowe bezdroża. Do momentu kiedy wychodzący jak dotąd bez szwanku Sebaka wszedł w dosć duży szwank. Cały szwank polegał na tym, że gdzies na piaszczystym podjeżdzie jego motor odmówił posłuszeństwa. Jak się okazało, tarcze w koszu sprzęgłowym stały się spalone. Konieczna była ewakuacja motocykla powrotem do Beyneu. Organizacja transportu i przewóz uszkodzonego motocykla trwały do późnych godzin nocnych.
Szczęście w nieszczęściu, że feralnego dnia poznaliśmy ekipę ADV – pięciu motomaniaków na BMW GS. Rodacy pomogli nam zdiagnozować przyczynę awarii. Po zdjęciu pokrywy silnika okazało się, iż tarcze sprzęgła uległy spaleniu. Jedyną słuszną koncepcją naprawy było sprowadzenie nowych podzespołów z Polski – czas oczekiwania około 10 – ciu dni. W ten sposób otrzymaliśmy dar spędzenia kilku niezapomnianych dni w jendym z najnudniejszych rejonów swiata.
Aby z nudów nie postradać zmysłów, wraz ze wspomnianymi wczesniej Słowakami Jawowcami, wynajęliśmy ruskiego Gaza, kierowcę i przewodnika o latynosko brzmiącym imieniu Kendzikie. Jeśli nie zważać na dwukrotną wymianę przedniego koła, kilkunastokrotne zagotowanie się wody w chłodnicy i na problemy z pompą oleju, to można stwierdzić, że wehikuł sprawował się wzorowo. Na drodze do brzegów wysychającego już Morza Aralskiego znajduje się głównie step, kilka osad hodowców wielbłądów i trzy posterunki graniczne. Na skutek „mądrej” polityki sowieckich władz morze nieco straciło na wodzie i atrakcyjności, ale za to zyskało przydomek największej katastrofy ekologicznej. W ciągu kilkudziesięciu lat radzieckiej gospodarki rolnej, lustro wody obniżyło się o kilkanaście metrów, Morze Aralskie podzieliło się na dwa odrębne zbiorniki, a jego powierzchnia zmniejszyła się o ponad 70%. Dawne porty znajdują się obecnie kilkadziesiąt kilometrów od brzegu i straszą w nich pordzewiałe kadłubys statków.
Nad brzegiem Aralska zażylismy kąpieli w pestycydowym błocie i słonej wąglikowej wodzie. W drodze powrotnej, korzystaliśmy z gościnności ludzi stepu, pijąc kwaszone wielbłądzie mleko, zaznając odrobiny cienia w kolorowych jurtach i płucząc zapylone ciała w zimnej studziennej wodzie. Trafilismy też na wydarzenie dosc niecodzienne, tj zjazd hodowców wielbłądów, który miał na celu zapoznanie ze sobą ich pociech, a w odleglejszym czasie zeswatanie i prokreację. Wiadomo, jak od najbliższego sąsiada dzieli nas kilkadziesiąt kilometrów pustkowia to nie prosto znaleźć partnerkę/partnera, a geny mieszać jakos trzeba. Zdziwieni trochę, że stepowiacy nie byli w ogóle zainteresowani naszym cennym genomem opuściliśmy imprezę i ruszyliśmy w dalsza drogę do Beyneu.

c.d.n.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz